Dezintegrująca integracja

Wytoczyłam ciężkie działo już na wstępie. Tytuł z kategorii „mocne uderzenie”, bo nie tylko językowo nie jest przyjazny, sam temat także jest z gatunku trudnych. Dlaczego warto go poruszyć? Bo w świecie, w którym na co dzień stykają się pokolenia X, Y, Z, integrowanie zespołów stanowi wyzwanie. Pojawia się ono już na początku drogi w nowej organizacji i często towarzyszy przez wiele lat pracy. Prześledźmy ścieżkę integracji, sprawdźmy jakie błędy popełniane są najczęściej i czy można ich uniknąć.

Pojęcie integracji kojarzy nam się często z dobrą zabawą. Jednak to o wiele szersze pojęcie. W pracy integracja polega na poczuciu przynależności,wspólnoty, czy bezpieczeństwa. Powinna być oparta na zasadach fair play, swobodnej komunikacji i transparentności. Zintegrowany zespół to skarb dla organizacji, bo gwarantuje długoletnia współpracę.

Pokojowe nastawienie

Przypomnij sobie swój pierwszy dzień, może tydzień w nowej pracy, wspominasz go jako integrujący? To jeden z najczęstszych problemów w wielu firmach, zwłaszcza tych większych. Przychodzisz do nieznanego miejsca, poznajesz osoby w swoim pokoju i zaczynasz pracę, standard. A gdyby tak zrobić spacer po firmie, zaprezentować wewnętrzny film przedstawiający ludzi, bądź tak zaprojektować ten dzień, aby nowa osoba miała okazję poznać jak najwięcej osób, z którymi będzie współpracować? Pomysły na integrujący start w nowej organizacji można mnożyć, a mimo to w dalszym ciągu pokutuje „pokojowe nastawienie”, poznaj cztery ściany twojego pokoju i koniec. Rzadko jest tak, że pracownicza codzienność nie ogranicza się do osób z biurka obok. Stąd tak ważne jest, aby poznawać jak najwięcej osób, na tyle na ile to możliwe. Ktoś powie: są środowiska międzynarodowe, rozsiane w różnych miastach, ciężko jest wszystkich przedstawić nowej osobie. Zgadzam się, co więcej nowa osoba może nawet nie chcieć na początku poznać wszystkich. Zróbmy jednak co w naszej mocy, aby dostęp do tej “wiedzy” był, żeby zminimalizować anonimowość, to na pewno wywoła pozytywną reakcję.

100 pytań do…

Słyszałam kiedyś przypadkową rozmowę dwóch dziewczyn w firmowej kuchni. Dziewczyna „A” zarekomendowała do pracy przez koleżankę “B”.

A: Jak Ci się u nas podoba?
B: To dopiero początek, ciężko powiedzieć, wydaje się, że będzie ok.
A: Coś nie tak?
B: Mam kilka niejasności, ale rozjaśni się w praniu.
A: Pewnie tak.

Pomyślałam sobie: B dlaczego nie pytasz? Im wcześniej zaczniesz drążyć, dowiadywać się tym lepiej dla Ciebie, lepiej dla całej firmy. Jeśli pojawia się zagwozdka, nie czekaj, działaj. Taka sytuacja jest bardzo powszechna, pytania nigdy nie padają, nie ma zatem odpowiedzi. Boimy się pytać, bo ktoś pomyśli, że nie słuchamy, że jesteśmy wścibscy, że nie rozumiemy co się do nas mówi. Sami tłumaczymy sobie dlaczego warto nie pytać. Tymczasem czas leci, a bariera rośnie. Ma to bezpośredni wpływa na nasze zadowolenie z pracy, ale też na relacje. Tworzymy barierę, która niczemu nie służy. Cierpi na tym także integracja, rozumiana jako komfort jednostki, poczucie bezpieczeństwa.

Aktywizacja zbiorowa

Organizowanie integracji leży w rękach EB-owca. Aby dobrze je przygotować najlepiej jest poznać zespół, znać preferencje. Pomóc w tym może zwykła ankieta albo sprawdzenie frekwencji na poprzednich akcjach. Jeśli wsłuchasz się w ich potrzeby, to co lubią, na pewno będzie łatwiej utrafić w ich gust. Zdecyduj, czy lepiej jest postawić na integracje tematyczne, czy spróbować zebrać wszystkich? Jaki efekt chcesz osiągnąć? Który czas będzie lepszy, wiosna, jesień, a może zima? Czy sprawdzą się wyjazdy weekendowe, czy jeden dobrze zorganizowany wieczór? Im więcej pytań sobie postawisz, tym łatwiejsza organizacja. Zadowoleni współpracownicy nie tylko będą wspominać spotkanie, ale zechcą uczestniczyć w aktywnościach regularnie. Może się zdarzyć, że zaoferują Ci pomoc w przygotowaniu kolejnego eventu. Jeśli tak się zdarzy możesz chodzić z podniesioną głową bo to znaczy, że tak jak Ty wierzysz w sukces integracji, tak samo wierzą i oni.

Od przypadku do wypadku

W niektórych organizacjach realizowane są „programy integracyjne”, roboczo nazywane integracjami. Najczęściej są to imprezy przy okazji „czegoś” np. świąt, rocznicy powstania firmy. Mają sprzyjać lepszemu poznaniu się pracowników. Najpopularniejsza wersja to spotkanie po pracy. Zwykle niemające określonego charakteru, motywu przewodniego, udział w nim jest dobrowolny. Coś a’la nasiadówka. Frekwencja podczas pierwszego takiego spotkania zwykle dopisuje, z czasem gdy pomysłów brak, a cele nie są jasno określone, spada. W końcu ktoś dochodzi do wniosku, że nie ma sensu robić imprez, bo i tak nikt na nie przychodzi. No i mamy problem. Bo pomysł na integrację musi wynikać z potrzeb. Inna forma dedykowana będzie firmie, która zatrudnia 15 osób, inna tej z setką ludzi na pokładzie. Różnice wynikać mogą z branży, charakteru wykonywanej pracy, a nawet płci. Celem może być bliższe poznanie się, poprawienie relacji, wzbudzenie zaangażowania, a nawet zrelaksowanie. Kluczowym jest zadanie sobie pytania: po co i dla kogo to robimy.

Jak kwiat do kożucha

Integrujące może być spotkanie po pracy, wycieczka pracownicza, ale nie tylko. Doskonale spajają wspólne inicjatywy. Mam tu na myśli rozmaite czynności, od akcji społecznych przez wspólne wyjście. Tak jak ludzie łączą się w grupy prywatnie, tak samo może dziać się to w pracy. Podobne zainteresowania zbliżają, jeśli mamy możliwość wspierania takich działań róbmy to. Zorganizujmy firmowy wypad na narty, pomoc w schronisku dla zwierząt lub spotkania filmowe. Im więcej takich akcji tym lepsze dopasowanie. Nie musimy przecież wszyscy robić tego samego, to naturalne i oczywiste. Chodzi o stworzenie przestrzeni do naturalnej integracji. Najbardziej zintegrowane zespoły to te, które spotykają się nie za firmowe budżety, ale za swoje. Ciekawe prawda? Zastanów się jednak czy poświęciłbyś np. 100 zł na spędzenie prywatnego czasu z kimś kogo nie lubisz?