O naiwności

Wiele razy słyszałam o sobie, że jestem idealistką. Bujam w obłokach, mam nierealne wyobrażenie o pracy. Że takie rzeczy jak ponadprzeciętne zaangażowanie, szczera sympatia do współpracowników i samowolne nadgodziny można zobaczyć tylko w filmie. No to zobaczyłam film.

1 godz. 54 min.

Od pierwszych minut „Nadzwyczajnych” nie mogłam oderwać się od ekranu. Przepadłam. Historia dwóch współpracujących dojrzałych facetów, z których jeden, Bruno (Vincent Casel), prowadzi ośrodek dla autystycznych dzieci i dorosłych, a drugi, Malik (grany przez Reda Kateba), szkoli francuską młodzież z biednych rodzin do roli opiekunów w ośrodku. To historia ukazana z kilku perspektyw:

  • prowadzących organizację, którzy każdego dnia bez reszty poświęcają się swojej pracy i walce przetrwanie ośrodka;
  • wolontariuszy, którzy przyuczają się do bycia opiekunami na podopiecznych ośrodka Bruna;
  • wychowanków ośrodka, którzy w większym lub mniejszym stopniu cierpią z powodu autyzmu.

Dzięki połączeniu tych perspektyw film jest wielowymiarowy, momentami trudny, smutny, ale też pełen pozytywnych emocji. To opowieść o wyjątkowych ludziach, którzy każdego dnia mierzą się z przeszkodami na swojej drodze. Zarówno prowadzący ośrodek, jak i podopieczni i ich rodzice. Ten film porusza bardzo wiele wątków. Ten, który mnie zainspirował do napisania tego tekstu, dotyczy postrzegania i wykonywania obowiązków zawodowych.

Przekonanie

Bruno prowadzi organizację, która nie jest finansowana z pieniędzy rządowych. Własnymi siłami organizuje pomoc dla swoich podopiecznych. To, co go napędza, to m.in. przekonanie, że jego praca jest niezbędna, aby pomóc osobom ze spektrum autyzmu. Widzi też jej realne efekty, stąd ciągłe prośby rodzin osób autystycznych o opiekę nad chorymi. Dobrym przykładem jest postać Josepha granego przez Benjamina Lesieur. Wchodzącego w dorosłość wychowanka organizacji Bruna, któremu ten stara się pomóc w znalezieniu pracy i usamodzielnieniu się. Joseph zmaga się z wieloma mniejszymi i większymi problemami. Jednym z nich jest konieczność naciśnięcia każdego przycisku znajdującego się w pobliżu, stąd podróże metrem są, mówiąc delikatnie, wyzwaniem. Bruno stara się wspierać wychowanka w opanowaniu silnej potrzeby pociągnięcia za dźwignię awaryjnego hamulca znajdującą się w pociągu, robi to bardzo wytrwale. Jest w pobliżu, zawsze kiedy Joseph lub jego mama tego potrzebują. Powinien być blisko, takie ma przekonanie.

Odpowiedzialność

Odpowiedzialność za wychowanków ośrodka jest poniekąd naturalna. Można napisać, że zarówno Bruno, jak i Malik są pedagogami z powołania. To nie jest praca od – do. Bez względu na porę dnia czy nocy robią wszystko, a nawet więcej, niż się od nich oczekuje, aby nieść wsparcie chorym. Poczucie odpowiedzialności nie dotyczy tylko wychowanków ośrodka, ale też szkolonych pomocników. W filmie jest scena, kiedy jeden z opiekunów przypadkiem, podczas ćwiczeń ruchowych, obrywa niechcący od autystycznego chłopaka w nos. Bruno, mimo że ma mnóstwo obowiązków, interesuje się opiekunem, nie pozostawia go samemu sobie. Odpowiedzialność za działania podopiecznych i opiekunów są wpisane w DNA obu bohaterów.

Zaangażowanie

W filmie granica między zaangażowaniem a poświęceniem jest bardzo cienka. Kosztem prywatnego czasu, ułożenia sobie życia, odpoczynku, Bruno oddaje się pracy. Robi wszystko, co tylko może, aby organizacja mogła pomóc jak największej liczbie osób. Jest kierowcą, opiekunem, psychologiem, kumplem, nauczycielem czy budowlańcem. Poziom zaangażowania przekracza wszelkie dopuszczalne normy. Żyje samotnie, bo zwyczajnie nie ma czasu na nawiązanie relacji. Nawet podczas randki wychodzi, bo wymaga tego od niego praca. Większość z nas nazwałaby to szaleństwem albo pracoholizmem, może nawet chorym poświęceniem. Bohater nie narzeka, angażuje się w pomoc kolejnym osobom, mimo że jego czas nie jest z gumy, a doba ma tylko 24 godz. Jego oddanie się pracy pochłania go bez reszty. To misja, która przyświeca mu każdego dnia. To jego sens życia.

Wiem, że to tylko film. Wiem, że nie w każdej pracy można być zaangażowanym ponad miarę, poczuwać się do skrajnej odpowiedzialności i mieć silne przekonanie o sensie swoich zadań. Nie każdy też tego potrzebuje, a będą i tacy, co po 8 godzinach chcą oddać się przyjemnościom, prywatnym sprawom i zapomnieć o tym, co zawodowe. Rozumiem to i bardzo chciałabym się tego trochę nauczyć, bo czasem zacierają mi się granice pomiędzy pracą a domem. Mam jednak silne przekonanie, że jeśli wykonuje się zadania absorbujące bez reszty, dające satysfakcję i spełnienie, ten wewnętrzny ogień zadowolenia, zaangażowania czy odpowiedzialności nieustająco się pali. I tak bardzo jest nam z tym dobrze, że nie walczymy z tym.

Może przeginam.

Na pewno przeginam.

No i trudno, tak mam i jak widzisz – nie wstydzę się tego.