Brak nam słów

Kto odwiedza mojego bloga, wie że uwielbiam czytać. Od dziecka pochłaniałam różne książki przy każdej okazji. To w dużej mierze zasługa mojej mamy, która zaraziła mnie miłością do literatury. Nie wszystkie przeczytane pozycje zostają ze mną na długo, ale są takie, które pretendują do mojej subiektywnej nagrody „książki na zawsze”. Tak na pewno będzie z opowiadaniami - tak chyba mogę nazwać tę formę - Grażyny Plebanek „Słowa na szczęście”.

Powiew świeżości

Nie jestem fanką opowiadań. Uważam, że trudno jest trafić na prawdziwie dobrą krótką historię, przynajmniej ja nie miałam dużo szczęścia. Zwykle jest tak, że w zbiorze jest tak naprawdę jedno, no może dwa godne uwagi, a cała reszta są niezapamiętywalnym dodatkiem. Kiedyś zastanawiałam się czemu tak jest, że z obawą sięgam po ten gatunek, albo wręcz go unikam. Odpowiedź jest prosta, bo opowiadania rzadko konsekwentnie nawiązują do jednego motywu, a ja chyba tego właśnie od nich oczekuję. Spoiwa łączącego wszystkie historie w całość, klamry. W książce Grażyny Plebanek wszystko do siebie pasuje. Każde opowiadanie jest samodzielne, a jednocześnie nawiązuje do wszystkich pozostałych. W całość łączą je niewystępujące w języku polskim słowa. Pora podzielić się moimi ulubionymi, tymi, które skradły moje serce.

Ichi-go ichi-w

Japońskie słowo po naszemu oznacza: nic dwa razy się nie zdarzy. Głosi ono jak bardzo niepowtarzalna jest każda chwila, zachęca do jej smakowania. Można pomyśleć, że codziennie robimy podobne rzeczy, oddajemy się rytuałom, czy tego chcemy czy nie, jednak nawet one różnią się od siebie. Czasem jest to szczegół, ale to właśnie on świadczy o niepowtarzalności chwili. Dotyczy to teraźniejszości, ale i przeszłości. Ja np. mam w swojej głowie wiele dobrych wspomnień, kiedy o nich myślę, mimo że wiele z nich jest jakby z jednej parafii, różnią się od siebie. Niby to samo pozytywne uczucie, którego motywem przewodnim jest radość, czy szczęście, a jednak inne. Pewnie wielu z was miało tak choć raz, że chciało, aby dany moment trwał i trwał, bo wiemy, że drugi raz coś identycznego nas nie spotka. Niestety to prawda, dlatego że nie ma dwóch identycznych momentów. Jak dla mnie to dobra i zła wiadomość w jednym, chyba nie muszę pisać dlaczego.

Iktsuarpok

W języku eskimosów - inuickim - oznacza czekanie na kogoś lub na coś, tak że nieustannie wyglądamy jego/tego nadejścia. Znam to uczucie. Najlepiej pamiętam je z czasów, jak jeszcze mieszkałam z moimi rodzicami. Przez okno w salonie mogłam zobaczyć główną drogę, którą jeździł autobus. Kiedy czekałam na kogoś, co chwilę wgapiałam się w tę przerwę między drzewami, gdzie mogłam dostrzec nadjeżdżający autobus. A kiedy już go zobaczyłam, wyglądałam w innym kierunku patrząc, czy mój gość idzie już moją ulicą. Bardzo często tak miałam, gorączkowo wyczekiwałam, tak jakby od tego patrzenia czas miałby przyspieszyć. Iktsuarpok ma dwa oblicza, bo może też skończyć się niepowodzeniem, niestety. Nie każde wyczekiwanie ma finał jakiego oczekujemy, czasem przynosi tylko smutek, może łzy. Nie zmienia to jednak faktu, że przy kolejnej okazji znów czekamy, podekscytowani i pełni nadziei.

Tsundoku

Kolejne japońskie słowo, które oznacza kupowanie książek i ich nieczytanie. To przypadłość, na którą choruje wielu moich znajomych, ja też. Widok regału pełnego książek napawa mnie dumą i radością. Zawsze mówiłam i nadal to podtrzymuję, że jak kiedyś będę mieć swój własny dom, nie może zabraknąć w nim regału z książkami, od sufitu do podłogi, najlepiej na całą ścianę, albo i dwie. Uwielbiam ten wielokolorowy widok, gdzie jedna książka podpierana jest przez kolejną i tak do pełnego wypełnienia przestrzeni. Wiem, że wielu z nich pewnie nie przeczytam ponownie albo nie zacznę wcale. Nie przeszkadza mi to. Napawam się samym posiadaniem. Zawsze uważałam, że ci, którzy nie mają w domu książek, są jacyś dziwni, podejrzani (i uwaga: ebooki to też książki, a Kindle to swoisty, kieszonkowy regał).

Kiedy sięgam po książkę oczekuję różnych rzeczy, w zależności od momentu, nastroju, nawet pory roku. Lubię, kiedy to co czytam zostaje ze mną na dłużej i daje mi taką wewnętrzną satysfakcję, że był to dobrze spędzony czas, który przełoży się na jakieś działanie z mojej strony, tak jak przeczytanie „Słów na szczęście” skutkuje napisaniem tego tekstu.