Ciekawość. Pisarzem być

Joanna Sałajczyk, zawodowo graficzka, całkiem niedawno programistka, dziś także pisarka. W sierpniu ukazała się jej debiutancka powieść „Książę i kat”. Osadzona w świecie fantasy historia księcia Hala i barda Juliana to opowieść o emocjach, decyzjach i wsłuchiwaniu się w siebie. Czy mogę to tak streścić, Asiu?

Joanna Sałajczyk: Myślę, że tak.

Nie o samej fabule chciałabym z Tobą porozmawiać. Powodem naszego spotkania jest moje zaciekawienie procesem tworzenia książki, jej wydania i promocji. Pewnie nie raz będę zbaczać z głównej tematyki, oddalę się nieco, aby zgłębić niektóre tematy. Zacznijmy od początku, od momentu, kiedy pomyślałaś „Chcę napisać książkę”. Pamiętasz ten dzień?

JS: Nie pamiętam tego momentu, bo od zawsze chciałam napisać książkę. Pamiętam, że już w szkole podstawowej kupowałam sobie grube zeszyty z zamiarem spisania jakiejś ambitnej historii. Miałam mnóstwo pomysłów w głowie i dużo pisałam. Jednak to, co przelewałam na papier, było zbyt rozbudowane, a wątki były zbyt trudne, abym mogła to udźwignąć jako dziecko.

Skąd u Ciebie taki głód pisarski? Wychowywałaś się w takim środowisku, znałaś jakiegoś pisarza, lubiłaś czytać?

JS: Nie, nie, absolutnie nie. Dużo czytałam, to prawda. To siostra zaszczepiła we mnie tę miłość do czytania. Jednak sam pomysł napisania książki wynika raczej z tego, że lubiłam wymyślać historie i je spisywać.

W takim razie pewnie napisałaś coś, zanim jeszcze powstał „Książe i kat”.

JS: Tak [śmiech], napisałam w liceum dramat trzynastozgłoskowcem, to było takie większe dzieło. A poza tym napisałam około dwudziestu opowiadań. Jednak to, o czym zawsze marzyłam, to powieść – historia skończona od a do z.

Jak zaczyna się pisać książkę? Jak wygląda ten proces?

JS: Ja zaczęłam na luzie. Nie miałam presji, że z tego musi być książka, że ma mieć określoną ilość stron, że ją wydam. Pewnego dnia usiadłam i zaczęłam pisać. Nie miałam rozpisanego każdego rozdziału, każdej historii osobno, nic z tych rzeczy. Miałam ogólny zarys fabuły czy też wyobrażenia o moich bohaterach. Jednak to, co finalnie można przeczytać, powstawało w trakcie pisania, spontanicznie. Co ciekawe, tytuł miałam już w momencie, w którym zaczęłam pisać i właśnie pod nim książka została wydana.

Od początku wiedziałaś, że osadzisz fabułę w świecie fantasy?

JS: Tak. Nie widziałam innej możliwości dla tej fabuły niż osadzenie jej w świecie fantasy. Wynikało to z moich postaci, ale przede wszystkim z tego, że ten świat mi się przyśnił.

Wow, niebywała sprawa. Opowiedz mi więcej o Twojej metodzie pracy. Wypracowałaś ją sama czy może ktoś Ci pomógł? Mogłaś liczyć na czyjeś rady, wsparcie?

JS: Sama, pisałam instynktownie. Umówiłam się z mężem, że będę pisać co drugi dzień, bo ktoś musiał zawsze opiekować się naszym synkiem. Czasem było mi bardzo trudno. Bo kiedy harmonogram albo inne wydarzenia nie pozwalały mi na pisanie, to spisywałam sobie tylko moje pomysły na kartce czy w telefonie, aby niczego nie zapomnieć i móc do tego wrócić kolejnego dnia. Notowałam jakieś fragmenty dialogów czy opisów. Nie robiłam sobie założeń, że danego dnia muszę napisać ileś stron, bo strasznie czułabym się z tym, gdybym jakiegoś celu nie osiągnęła. Myślę, że nie o to w tym chodzi, aby pisać na akord. To ma dawać radość. Co do wsparcia, oczywiście miałam je. Znajomi czytali fragmenty w trakcie pisania. Jednak najbardziej pomogła mi koleżanka z pracy, która błyskawicznie przeczytała całą powieść i dała mi dużo cennych rad.

Pisząc artykuły, lubię znaleźć taki moment w tygodniu, w ciągu dnia, kiedy czuję, że myśli same przeleją się na papier. W takich chwilach nie muszę notować sobie gdzieś na boku struktury tekstu, obmyślać kolejności akapitów czy szukać zewnętrznych inspiracji, lecz to po prostu się dzieje. Oczywiście nie zawsze tak jest. Co było najtrudniejsze w procesie tworzenia Twojej książki? Zakładam, że nie zawsze miałaś tzw. wenę, siłę czy czas.

JS: Myślę, że każdy pisarz tak ma. Kiedy nie miałam weny, to zajmowałam się innymi rzeczami, obowiązkami. Gdy miałam taki dzień, w którym nie napisałam ani słowa, smuciło mnie to, byłam z siebie niezadowolona. Właśnie dlatego nie chciałam sobie narzucać limitów, bo samo to, że nie napisałam danego dnia nic, powodowało we mnie frustrację. Trudnymi momentami były też dla mnie te, które dotyczyły moich postaci. Bardzo angażowałam się emocjonalnie w ich przygody, przeżywałam je. Zdarzało mi się płakać, kiedy opisywałam najtrudniejsze momenty, np. wtedy gdy musiałam zranić moich bohaterów, a nie chciałam tego robić. To były najgorsze momenty, które powodowały, że nie pisałam tydzień albo dwa. Ale tak musiało być. Potrzebowałam chwili, żeby odpuścić i odetchnąć.

Masz swoje zaklinacze, takie jak ulubiona muzyka, herbata czy widok za oknem, które ułatwiają Ci pisanie?

JS: Lubię pisać w sypialni. To pomieszczenie, które w całości zaprojektowałam sama i dobrze się w nim czuję. Całą powieść napisałam słuchając muzyki jednego zespołu: The Decemberists i śmieję się czasem, że jego utwory mogłyby być ścieżką dźwiękową do „Księcia i kata”. Wyobrażałam sobie, że niektóre piosenki mogłyby być Juliana, że to on je śpiewa, innym wokalem, ale jednak. Kiedy skończyłam pisać, sprawdziłam, ile razy odsłuchałam ich płyty. Okazało się, że ponad 10 tys. razy. Na pewno ta książka byłaby inna, gdybym ich nie słuchała. Nie wiem, czy skończyłabym ją tak szybko, gdyby nie ta muzyka.

Jesteś w stanie policzyć, ile łącznie trwało Twoje pisanie? Od momentu napisania pierwszego akapitu do postawienia końcowej kropki?

JS: Zaczęłam w styczniu 2020 roku, wydaje mi się, że 13 stycznia, a skończyłam 29 lipca.

A masz jakąś wiedzę na ten temat, czy to szybko, czy wolno?

JS: Szybko.

Zawsze się zastanawiałam, czy pisarz ma swój ulubiony moment w trakcie całego procesu tworzenia. Czy to wtedy, kiedy wymyśli szkielet fabuły, stworzy postaci, czy kiedy zakończy pisanie? Jak to było u Ciebie?

JS: Tych momentów jest kilka. Pierwszym był ten, kiedy przyśniła mi się cała fabuła i cały świat. Lubiłam też chwile, kiedy znajomość moich głównych bohaterów wchodziła na wyższe poziomy. Wtedy czułam takie podekscytowanie, jakbym to ja przeżywała te uczucia. Niesamowite momenty to także te, gdy ktoś po przeczytaniu powieści wraca do mnie ze swoimi przemyśleniami. Dostrzega w mojej książce to, co chciałam przekazać, albo i więcej. Wtedy wiem, że wycisnął z niej wszystko. Jestem wtedy bardzo szczęśliwa.

Pisałaś przez ponad sześć miesięcy, w trakcie na pewno nanosiłaś różne zmiany. Czego głównie one dotyczyły?

JS: Było trochę zmian, ale gdy teraz o tym myślę, to mam świadomość, że nie nanosiłam żadnych zmian w dialogach czy w przemyśleniach bohaterów. Dostałam bardzo wartościowy feedback pod koniec pisania. Wtedy cofnęłam się i dopracowałam kilka elementów, np. opis świata. Jest go mało, ale przed korektą było jeszcze mniej. Dla mnie to tylko tło do całości i nie chciałam się na tym skupiać.

Wiele razy zastanawiałam się, jak wygląda proces wydawniczy. Od czego się zaczyna, co się składa na ten, jak mniemam, długi proces?

JS: Trochę to trwało, bo wszystko organizowałam sama. Nie miałam nikogo, kto by mi powiedział, jak się za to zabrać. Czasem było to błądzenie we mgle. Wydawnictwa mają na swoich stronach przydatne informacje dla początkujących pisarzy – spis tego, co należy im wysłać, jednak przygotowanie tego zajmuje bardzo dużo czasu. Wszystkie wydawnictwa chcą od razu całą książkę, pewnie niektórych to zdziwi, bo ludzie myślą, że wystarczy przesłać jeden, dwa rozdziały, jakąś próbkę. Tak nie jest. Dodatkowo należy przesłać streszczenie, którego długość zależy od wymogów wydawnictwa. Poza tym potrzebny jest opis książki i informacja o autorze. Dlatego tyle to trwa. Gdyby nie to, że przygotowanie potrzebnych materiałów jest niezwykle pracochłonne, pewnie napisałabym do większej ilości wydawnictw. Tymczasem swoje materiały wysłałam do kilkunastu miejsc.

Kilkanaście miejsc? Duża liczba. Czym się kierowałaś, wybierając, do kogo się zgłosisz?

JS: Kilkoma aspektami. Tym, czy wydają polską literaturę, czy wydają debiutantów, czy wydają fantastykę. Niektóre wydawnictwa na swoich stronach internetowych piszą o tym, jakie książki wydają, a niektórzy nie.

Ile trwało, zanim dostawałaś odpowiedź? Czy wydawnictwa zawsze odpowiadają?

JS: Nie odpowiadają. Jeśli wydawnictwo nie jest zainteresowane współpracą, nie odpisuje. Czeka się około trzech miesięcy, ale niektórzy zamieszczają informacje na stronie, że czeka się u nich krócej lub dłużej.

Pamiętasz to uczucie, kiedy dostałaś pozytywną odpowiedź?

JS: Tak. Z jednej strony byłam niezwykle szczęśliwa, dumna, że ktoś obcy przeczytał moją książkę, że mu się podoba i chce ją wydać. Z drugiej bałam się trochę tego, co będzie dalej. Cały ten proces trwał sześć miesięcy, więc mogło się wydarzyć wszystko, ale poszło bardzo dobrze.

Po zawarciu umowy Twoja książka, jak się domyślam, trafiła do redakcji i korekty. Zapewne niektóre elementy powieści się zmieniły. Jak czułaś się z tym, że ktoś „grzebie” w Twojej historii?

JS: Bałam się tej redakcji, ale miałam super panią redaktor, z którą pracowało mi się tak rewelacyjnie, że przeszłam przez ten etap gładko. Zostało zmienione niewiele, trochę interpunkcji, pojedyncze zdania.

Zawodowo zajmujesz się grafiką, ale okładkę zaprojektował ktoś inny. Nie chciałaś tego zrobić sama?

JS: Miałam zaprojektowaną okładkę. Była zatwierdzona przez redaktora naczelnego, wszyscy zgodzili się, że jest fajna. Chciałam jednak zobaczyć inną propozycję, bo co prawda jestem grafikiem, ale robię strony internetowe, a nie okładki. Przekazałam swoje sugestie, jak widziałabym tę okładkę, bo wiem, jakie okładki mi się podobają. Wykorzystali moje sugestie, okładka jest zupełnie w moim stylu i bardzo mi się podoba.

Co byś doradziła początkującym pisarzom, jeśli chodzi o proces twórczy, ale i ten wydawniczy?

JS: Żeby byli wytrwali, słuchali mądrych rad, ale także asertywni w procesie wydawniczym. Doradziłabym, aby uważali na self publishing, bo to nie jest rozwiązanie dla każdego. Jeśli ktoś myśli o tym, żeby zacząć pisać, sugeruję, żeby nie zaczynać od powieści, bo można się łatwo pogubić i zniechęcić. Warto zacząć od krótszych form, „rozpisać się”, bo to wyrabia warsztat. Sama czuję, że jestem teraz dużo lepsza niż wtedy, kiedy zaczynałam pisać. Nie wyobrażam sobie, że można nigdy nie pisać nic i ot tak usiąść i napisać książkę.

Jakie obowiązki spoczywają na autorze od momentu wydania książki?

JS: Pewnie na zawodowych pisarzach obowiązków spoczywa więcej. W przypadku debiutantów nie jest ich wiele. Sama musiałam się o siebie zatroszczyć, znalazłam patronat, zadbałam o spotkania autorskie czy recenzentów. Myślę, że mogłabym z tego więcej wycisnąć, ale lepiej wychodzi mi pisanie niż poruszanie się w social mediach, dlatego robię tyle, ile mogę.

Na „Lubimyczytać.pl” książka „Książę i kat” ma wysoką ocenę (lubimyczytac.pl/ksiazka/4974782/ksiaze-i-kat): 7,9 (informacja z 12.09.2021), wśród opini pojawiły się też krytyczne głosy. Na pewno je czytałaś, popraw mnie, jeśli się mylę: korciło Cię, żeby odpisać recenzentom?

JS: Nie chciałam odpisywać. Z wydawcą toczyliśmy dyskusję, do jakiego gatunku zakwalifikować „Księcia i kata” i zdecydowaliśmy, że do fantastyki. Wiem, że miłośnicy klasycznej fantasy oczekują nieco więcej opisów, a tu ich nie ma. To nie przeoczenie z mojej strony, ale celowy zabieg, bo opisany świat to tylko tło do opowiedzenia historii Hala i Juliana.

Czego dowiedziałaś się o sobie jako kobiecie, mamie, pisarce po wydaniu swojej książki?

JS: Że mając cel, marzenie, mogę je doprowadzić do końca. W końcu od dziecka chciałam napisać książkę. Dowiedziałam się, że muszę odpuszczać rzeczy, na które nie mam wpływu. Po raz pierwszy udało mi się wydać moją twórczość, więc dostałam sygnał, że ona jest dobra. Uświadomiłam sobie, że opinie innych ludzi są dla mnie ważne, bo swoją powieść napisałam dla innych.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Czy masz plan, by napisać kontynuację losów Hala i Juliana? Czy może chodzi Ci po głowie nowa historia? Możesz coś zdradzić?

JS: Tak. Od początku planowałam kontynuację. W książce są niedomknięte wątki, chociażby ten z bratem Hala. Mam wobec niego poważne plany. Druga część będzie bardziej mroczna, bohaterowie będą się zmagali z demonami przeszłości, pojawią się postaci, które dużo namieszają. Będzie się działo.

Na pewno przeczytam i zrecenzuję na @czy_tu_czytu. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę. Była niezwykle pouczająca i naszpikowana dużą ilością know-how. Trzymam kciuki za „Księcia i kata” i Ciebie w nowej roli – pisarki!

JS: Również dziękuję!

Joanna Sałajczyk
Joanna Sałajczyk