7 godzin rekrutacji

Kiedy ponad rok temu zmieniałam pracę, czułam podekscytowanie. To była przemyślana decyzja, którą po tych blisko 13 miesiącach mogę nazwać strzałem w dziesiątkę. Wiele się nauczyłam, jeszcze więcej przede mną. Z rumieńcami na twarzy dzielę się tym, jak wróciłam na właściwe zawodowe tory.

Decyzja o zmianie

Zanim podjęłam decyzję o zmianie pracy ponad rok temu, walczyłam w barwach niemieckiej korporacji. Wielkie budżety, widoczne efekty, długie terminy podejmowania decyzji, praca w firmie transformującej się mentalnie i technologicznie. Dobrze było brać udział w tak dużym przedsięwzięciu, realizować pierwsze w historii oddziału polskiego zadania employerbrandingowe – np. wyznaczyć strategię EB, stworzyć pierwszą w historii stronę kariery czy wpłynąć na szerokie wody video contentu. Nie brakowało wyzwań, ale też poczucia braku realnego wpływu, głębokiego sensu i bliskości z pracownikami. Kiedy pracuje się w wielotysięcznej organizacji, trzeba zdawać sobie sprawę, że anonimowość jest naturalna, a działania wspierające markę pracodawcy często widoczne na zewnątrz nie mają przełożenia na pojedynczych pracowników. To właśnie to poczucie napędzało mnie do powrotu na tory EB blisko ludzi. Wiedziałam też, że chcę wrócić do IT. Środowiska, gdzie pracownik naprawdę jest w centrum uwagi, a moja praca będzie mierzona nie tylko w KPI, ale też w ilości uśmiechów czy zadowolenia z pracy. Sam proces poszukiwania zajął mi kilka tygodni. W tym czasie odbyłam kilka rozmów, aby otrzymać trzy interesujące propozycje. Na wybór aktualnego miejsca miało wpływ kilka czynników: domena firmy (tworzenie aplikacji medycznych), zakres zadań, który nieustannie wymusza na mnie naukę i poszerzenie horyzontów, ale też sam proces rekrutacji, który był wyjątkowy.

Rekrutacja

Będąc w trakcie zmiany pracy, uczestniczyłam w kilku procesach. Były na swój sposób powtarzalne – rozmowa z rekruterem, zadanie rekrutacyjne bądź jego brak i rozmowa z przyszłym szefem/szefową. Nie mogę złego słowa napisać o jakości tych rozmów, wszystkie interesujące mnie wówczas firmy były profesjonalne, spotkania były merytoryczne i przeprowadzone w przyjaznej – choć zdalnej – atmosferze. Spośród wszystkich firm tylko moja aktualna starała się przeprowadzać rozmowy w biurze, a przy moim stanowisko było to szczególnie ważne. Zaczęło się od rozmowy telefonicznej, nieco wymuszonej przeze mnie. Ania, która koordynowała tę rekrutację, poprosiła mnie o maila, w którym miałam co nieco napisać o rekrutacji w IT. Zaproponowałam rozmowę, bo stwierdziłam, że zawsze lepiej jest pogadać niż sucho przedstawić fakty. Po tej ponad godzinnej rozmowie zostałam zaproszona do biura. Zanim przyjechałam, zapytano mnie, jak życzę sobie przeprowadzić tę rozmowę, wiedząc że poza mną będą jeszcze cztery osoby. Zależało im, żeby zadbać o mój komfort, dla niektórych czworo na jednego to stresująca sytuacja. Już samo to było dla mnie nietuzinkowe. Pamiętam pierwsze spotkanie, to był piątek, godzina 15:00 albo nawet 16:00. Obecni byli moi trzej szefowie i Ania. Padały rozmaite pytania, nie tylko te, które dotyczyły przyszłych zadań. Zaskoczyło mnie, kiedy Karol zapytał, co mogą robić, aby pomóc mi w rozwoju bloga. Interesował ich szeroki kontekst moich zainteresowań, doświadczenia i zawodowych marzeń. Na bieżąco komentowali moje odpowiedzi, podążali ich tropem, doceniali inne spojrzenie. Poświęcili na tę rozmowę trzy godziny w piątkowe popołudnie, czułam, że ta rola jest dla nich bardzo ważna.

7 godzin

Po pamiętnym piątku czekałam na informację, czy przechodzę do ostatniego etapu, którym miało być spotkanie z zespołem. Kiedy ją dostałam, zaczęłam spisywać sobie swoje pytania, spostrzeżenia dotyczące komunikacji zewnętrznej. Do zapoznania otrzymałam Culture booka napisanego w totalnie szczery sposób, bez cenzury i przez wszystkich członków zespołu. Mega to doceniłam, że już na tym etapie zapraszają mnie do swego świata, uchylają rąbka tajemnicy po to, abym miała punkt odniesienia i łatwiej odnalazła się podczas ostatniego etapu rekrutacji. Samo spotkanie było dla mnie bardziej stresujące niż to z założycielami. Wedle moich obliczeń jedenaścioro członków zespołu pojawiło się na tym porannym spotkaniu, w tym siódemka fizycznie w biurze. Pytano mnie o bardzo różne rzeczy, począwszy od tego, co uważam za ważniejsze – podwyższanie wynagrodzenia czy coraz lepsze benefity, przez moje podejście do konfliktowych sytuacji w zespole po moje kulinarne preferencje. Tego spotkania nie mogę porównać z niczym, co mnie w życiu spotkało. Miałam poczucie, że szczerze im zależy na wybraniu odpowiedniej osoby do zespołu, że czują się za to współodpowiedzialni. Na zakończenie zaproszono mnie na śniadanie, o czym wiedziałam wcześniej, przez co przyniosłam swoje marchewkowe wkupne ciasto. Przez kolejną godzinę uczestniczyłam w firmowym rytuale i obcowałam z ich poczuciem humoru. To było coś. Cały proces zajął 7 godzin i uczestniczyło w nim prawie 20 osób, licząc wszystkie momenty styku. Każdy z etapów wzmacniał moje przekonanie o tym, że chcę być częścią tej firmy, bo skoro tak podchodzą do wyboru kolejnej osoby, to tak samo będą podchodzić do współpracy. Nie pomyliłam się.

Efekt wow

Kiedy rozkładałam na czynniki pierwsze to, co wydarzyło się podczas tej rekrutacji, miałam kilka wniosków. Czułam, że zaangażowanie tylu osób w proces wyboru jest szczere i nadaje zespołowi sprawczość. Gdybym im nie pasowała, na pewno szefowie nie forsowaliby mojego zatrudnienia. Chcieli mnie poznać możliwie jak najlepiej, stąd niezliczona ilość pytań, w tym pytanie o pizzę z ananasem czy o piosenki Krzysztofa Krawczyka. Byli naturalni, kiedy jakaś moja odpowiedź ich zaskakiwała – wprost o tym mówili. Nie ukrywali swoich myśli, komentowali wszystko na gorąco. Zdarzyło mi się usłyszeć od jednego z założycieli – Łukasza – że bardzo szanuje, że się z nim nie zgadzam. Interesowały ich duże i małe rzeczy. Przemek zapytał, co myślę o biurze, które wówczas nie zdobyłoby nagrody za najlepszą przestrzeń biurową w Katowicach. Cały ten proces ujawnia, jaka kultura panuje w firmie i jak ważne jest to, aby ją wspierać i rozwijać, nie zapominając o korzeniach. Zależało im wszystkim. Zależało mnie. Wiedziałam, ile czeka mnie pracy, jak duży i odpowiedzialny obszar funkcjonowania tej firmy może zostać mi powierzony, a jednocześnie usłyszałam, że dostanę wsparcie, będę mogła poukładać sobie tematy po swojemu. Suma tych wszystkich rzeczy spowodowała, że wyczekiwałam na telefon z ofertą. Ależ ja się cieszę, że zadzwonił.

Po roku pracy nadal czuję podekscytowanie. Tak wiele rzeczy udało się zrobić, postawić od zera, ulepszyć, rozpocząć. Mam realny wpływa na to, jak firma wzrasta, jak dobrze oceniane jest nasze miejsce pracy, w jakim kierunku idziemy, znam potrzeby zespołu, plany założycieli. Do tego wszystkiego pracuję z ludźmi, którzy lubią swoją pracę, angażują się i biorą odpowiedzialność za swoje zadania. Żaden dzień nie jest do siebie podobny, uwielbiam tę różnorodność. Cieszę się, że tu jestem, że ten nietuzinkowy proces rekrutacyjny, trwający prawie dniówkę, był odzwierciedleniem ludzkiego, zaangażowanego i szczerego podejścia. Ale fajnie!